Picture of Riennahera

Riennahera

Organizacja życia dla nieogarów. Czyli dla mnie.

Zawsze byłam bałaganiarą. Zawsze byłam niezorganizowana. Zawsze byłam chaotyczna i zapominalska. Nawet kiedy pracowałam jako asystentka dyrektora sprzedaży i moim zadaniem było między innymi organizować mu życie. Ponieważ nie było to moje jedyne zadanie (z pozostałymi radziłam sobie dobrze), a on był jeszcze gorzej zorganizowany, nie zwolnił mnie tylko przewracał oczami, a potem dał awans i wygnał ze swojego kalendarza.

Ale, zaprawdę powiadam Wam. Od jakiegoś roku, może dwóch…Jest lepiej!

Nie jestem guru organizacji i nigdy nie będę. Kiedyś jednak byłam człowiekiem chaosem, a teraz już nie jestem. Większość spraw mam załatwionych. Nie zapominam o szczepieniach, wizytach u lekarza, urodzinach, ważnych datach. Ba, to ja przypominam o nich mężowi. Większość czasu wiem, co gdzie mam. List ze szpitala, leki, witaminy dzieci. Chociaż zginęła mi bluzka, którą bardzo lubię…

Wiem, że wiele osób może parsknąć, ale jestem o wiele bardziej zorganizowana jako matka niż kiedy byłam niezależną pracującą na etacie kobietą sukcesu w nieformalnym związku. Lub młodą żoną. Po prostu muszę. Zawsze byłam bałaganiarą i chodzącym chaosem i właściwie dalej jestem. Ale teraz mi to przeszkadza i może nie tyle z tym walczę, co kontroluję.

Spisałam sobie luźno co mi pomogło. Może komuś też pomoże. Bo wiecie, jeśli jakieś rady pochodzą od osób, które mają naturalny talent do bycia ogarniętymi, to co mi po nich? Przecież ja taka nie jestem. Nie to co rozwiązania całkowitego nieogara. Z tym bym się identyfikowała.

Dom i porządek

Żeby był porządek, każda rzecz musi mieć swoje miejsce

Po ponad trzech latach od wprowadzenia się do naszego własnego mieszkania, w końcu na dobre ogarnęłam szafę. Jest w niej porządek. Tak, leży kupka swetrów do wyprania, ale widać podłogę, da się chodzić, nie ma wywalających się stosów ubrań. Jakim cudem? Wstawiłam więcej półek. Teraz rzeczy, które się wywalały, leżą schludnie na półkach.

Wielki kosz z szamponami i żelami pod prysznic zastąpiłam półką, na której wszystko widać. Wyrzuciłam to czego nie używam lub jest prawie puste.

Walające się wszędzie zabawki dzieci włożyłam w zamykane pojemniki i to, czym w danej chwili się nie bawią, chowam.

W soboty nie sprzątam

Nie wiem czy u Was w domu też tak było, ale to chyba powszechne doświadczenie dzieciaków dorastających w latach 90 i wczesnych latach 2000. W sobotę, zamiast cieszyć się życiem, zdejmowało się wszystko z półek i ścierało kurz. Jeździło na odkurzaczu. Myło podłogi. Zmieniało pościel. Trzepało dywan. Nie wiem co tam jeszcze można wymyślić, ale robiło się to w sobotę. Dlatego nienawidziłam soboty. W moim dorosłym życiu, które zaczęło się z chwilą wyjazdu z domu na studia, soboty sprzątające nie istniały. Zbuntowałam się przeciwko nim. Wkrótce ten bunt przeszedł na sprzątanie w ogóle.

Są ludzie, którzy uwielbiają rutynę – ja mam z nią problem. Tak, lubię pisać 400 słów dziennie, ale czasem piszę je rano, a czasem przed snem. Tak, lubię codziennie czytać, ale kiedy najdzie mnie ochota, nie planuję o której sięgnę po książkę.

Z moim porządkiem jest tak samo. Obecnie sprzątam TROCHĘ przez większość dni. Ogarniam dziecięce zabawki codziennie, bo lubię widok czystej podłogi. Robię pranie, kiedy wiem, że powieszę je i szybko złożę po wysuszeniu.

Nie mam jednak jednego wielkiego dnia, na myśl o którym robi mi się gorzej. A co dwa tygodnie przychodzi pani do sprzątania.

Wielkie sprzątanie ma miejsce raz w roku

Już drugi rok z rzędu. Rezerwujemy dzień lub dwa, żeby pozbyć się śmieci, przydasiów i naleciałości, którymi zwykle nie chce się nam zająć. Ponieważ po tym sprzątaniu robi się dużo miejsca, robimy je według listy z rozdzielonymi zadaniami i jest to tylko raz w roku, czekam na nie z ekscytacją.
To jest ten dzień w roku, kiedy tracę sentymenty i jeśli czegoś nie lubię, nie podoba mi się lub tego nie używam, leci do śmieci. A ja przeżywam katharsis.

Minimalizm i posiadanie

Wiecie, że przechodzę odwyk od ubrań. Chętnie przeszłabym odwyk od wielu innych rzeczy.

Nie cierpię niepotrzebnych przedmiotów. Każdy będzie miał oczywiście swoją definicję co jest niepotrzebne i to jest dobre. Mojej mamie prawie wszystko jest potrzebne i jej prawo, lubi rękodzieło, szycie, naprawa prawie wszystko sama i tak dalej. Mnie jest prawie wszystko niepotrzebne.

Zaczynam nie lubić i książek. To znaczy – są książki, które chcę mieć na półce na zawsze. Jane Austen. Tołstoj. Kurt Vonnegut. Sapkowski. Ale powieści, które przeczytałam raz i nigdy do nich nie wrócę? Marzy mi się, żeby poszły w świat (byłoby łatwiej, gdyby wszystkie były po angielsku lub gdybym mieszkała w Polsce…).
Jestem przeszczęśliwa, że DVD niemal wyszło z użycia. Nie potrzebuję posiadać filmów i seriali jako obiektów.

Za to to co mam i potrzebuję, lubię mieć dobre i tutaj nie oszczędzam. Telefon, komputer, planer, torebkę, buty, okulary, biżuterię. Zaczynam też przekładać to na kosmetyki i tak dalej. Żeby kupować rzadko, a porządnie.

Nie zawsze tak było. To znaczy może zawsze, ale o tym nie wiedziałam. Miałam mnóstwo, chociaż większości rzeczy nie używałam. Byłam przytłoczona rzeczami, których potrzeba nie wynikała ze mnie. Kupowałam, bo tak byłam nauczona. Oduczam się tego i bardzo mi się to podoba.

Kreatywność i praca

Zadania da się skończyć, jeśli robi się je codziennie po kawałku

W ten sposób jestem w stanie regularnie publikować na blogu. Codziennie piszę 400 słów tekstów na blog, a w niektóre dni nawet teksty kończę. W tej chwili piszę już coś do publikacji za dwa tygodnie, w styczniu oraz w marcu.

Nigdy w życiu nie byłam systematyczna, ale teraz zaczynam być. I muszę przyznać, że jest to wspaniałe. Nie żyć zawsze na dedlajnie. Uwalnia to mnóstwo czasu, bo nie czuję presji pisania tekstu na za chwilę, więc nie spędzam kilku godzin wieczorem, bo muszę coś opublikować. Jeśli tekstu nie ma, to go nie ma i już.

W tej chwili testuję też wpływ dobrej aplikacji do pisania na proces twórczy. Aplikacja zaprawdę jest dobra i naprawdę widzę jedynie zalety jej istnienia. Poza kosztem, bo to prawie pięćdziesiąt dolarów rocznie. Potrzebuję jednak jeszcze chwili, żeby ocenić.

Jak radzić sobie z rutyną, kiedy nie lubi się rutyny

Wspominałam już, że rutyna mnie męczy. Do tej pory zawsze chciałam móc spontanicznie planować dzień i robić to na co przyjdzie mi ochota. Czy to dobra czy zła opcja, to już kwestia oceny, po prostu tak miałam. Jednak z dziećmi elementy rutyny muszą mieć miejsce, chociażby w formie mniej więcej stałej pory posiłków. Tutaj oczywiście też są różne podejścia. Niektórzy rodzice są bardzo zasadniczy i obiad będzie na stole zawsze o 13, u nas będzie po spacerze, który może przesunąć się godzinę w jedną czy drugą stronę. Niektórzy mają stałe i nienegocjowalne pory drzemek kilkulatków, my nie. Natomiast stałe elementy dnia istnieją. Nawet stałe elementy tygodnia. Jak spacery na targ czy na karmienie kaczek. I widzę, że te elementy są potrzebne, kiedy na przykład Iona zaczyna bawić się w targ.
Nie, nie lubię rutyny, męczy mnie, ale jeśli potraktować ją jako codzienne nawyki z dozą elastyczności – działa, ułatwia i daje pewne poczucie ogarnięcia.
Tak jak moje 400 słów czy czytanie – jedno i drugie robię prawie codziennie, chyba, że nie mam siły. A czasem nie mam. Natomiast robię to w momencie, kiedy czuję, że mi pasuje. Tak jak godzina wyjścia na spacer, a w związku z nią czas lunchu. Niektóre elementy są bardziej elastyczne, inne mniej, z planem dnia wypracowuję układ partnerski. Nie zawsze działa, ale jest postęp.

Planer to życie

To nie tak, że we wcześniejszych latach nie miałam planerów. Miałam. Sęk w tym, że planera trzeba używać. Udaje mi się to dopiero od dwóch lat. Odkąd znalazłam planery, które odpowiadają mi układem, funkcjonalnością, których mam ochotę używać, zakreślać, wypełniać i tak dalej.

Spisuję plan na cały tydzień. Ustalam z mężem jakie są jego plany i czego od siebie nawzajem potrzebujemy. Rozbijam zadania na kawałki.
Notuję jakie nawyki będę kultywować. I to działa. Wiem co mam robić, wiem na czym się skupić. Kiedy pocisnąć, a kiedy mogę iść spać o 20. Chociaż po prostu jeśli potrzebuję spać o 20, to potrzebuję i inne plany staram się dostosować.

Nikomu nie będę wmawiać, że wszystko jest kwestią planowania i organizacji, bo nie jest. Zdarzają się sytuacje, które wywracają całe życie do góry nogami. Zdarzają się dni, kiedy nic się nie udaje lub nie ma się siły na nic. Są po prostu sposoby, żeby ułatwić sobie codzienność na tyle, na ile ma się możliwość i pomóc sobie żyć.
Tak jak wspomniałam, jeśli w danej chwili najważniejszą potrzebą jest sen, to jest i już. Jeśli odstresowanie się i wypoczynek, zamiast pisania tekstów czy sprzątania, trzeba wypocząć. To jest właśnie dbanie o siebie.

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top