W otwierającym musical „Sweeney Todd” utworze słyszymy, że nie ma to jak Londyn.

I have sailed the world
Beheld it’s wonders
From the Dardanelles
To the mountains of Peru
But there’s no place like London

I ja się z tym zgadzam.

Mieszkałam w życiu w sześciu miastach. W Gdańsku, gdzie się urodziłam. Dwa lata w Krakowie. Rok w Rzeszowie. Pięć lat w Glasgow. Dwa lata w Woking. W końcu w Londynie.

W tym roku minie dziewięć lat od naszej przeprowadzki do stolicy Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Od drugiego też nie. Zajęło mi trochę czasu, żeby przekonać się do tego miasta, ale kiedy już się przekonałam, to na amen.

Gdyby się nad tym zastanowić, to podobnie jest z innym z najważniejszych związków w moim życiu. Męża poznałam mając trzynaście lat i jakoś się z nim mijałam. Na początku wydawał mi się nieco dziwnym bufonem, potem mnie zainteresował, potem byłam z kim innym, w końcu się zeszliśmy. Przez lata bywało lepiej lub gorzej, czasem zupełnie się nam rozjeżdżało, ale w którymś momencie kliknęło i nie umiem obecnie wyobrazić sobie kogoś lepszego dla mnie. Co nie znaczy, że jest ideałem i odpowiadałby każdemu. Chociaż dla mnie jest najlepszy.

Tak samo z Londynem. Czasem go kocham, czasem patrzę z politowaniem, ale widziały gały co brały. To dzisiaj sobie o nim pomyślmy.

1

Z pewnością nie chciałabym być w Londynie studentką. Zakładając, że studenci mają raczej napięty budżet i nie śpią na pieniądzach.
Jestem przekonana, że Londynu można doświadczyć jako raju na Ziemi i jako naprawdę mrocznego widma. Jest w tym mieście mnóstwo wspaniałych rzeczy za darmo, niestety jest i mnóstwo wspaniałości kosztujących dużo pieniędzy. Jeden drink w barze kosztuje tyle ile wydawałam na studiach na kilka dni jedzenia. Sama przeżywałam jako studentka katusze, że nie stać mnie na ciuchy z Topshopu, nie chcę myśleć jakie FOMO dopadałoby mnie w Londynie, który ma do zaoferowania dużo więcej niż Glasgow. Co jest też wielką szansą dla każdego kto ma pomysły, charyzmę i jest pracowity. Ale mnie by przygniotło.

2

Kiedy ktoś twierdzi, że mieszkając pod Londynem będzie mógł w każdej chwili pojechać do Londynu…to bredzi.
Mieszkałam w miasteczku 60 km od Londynu ze świetnym połączeniem kolejowym. Trzydzieści minut, to jak nic. Nota bene to najbardziej oblegana linia kolejowa w całym kraju.
W Londynie bywałam może raz na miesiąc. Bo koszty. Bo zmęczenie. Bo życie.
Rozumiem zupełnie ludzi, którzy chcą mieszkać w domu z ogrodem w spokojnej okolicy w małym mieście i to dla nich spełnienie marzeń. Dla mnie to koszmar. Ja chcę mieć w okolicy dziesiątki kawiarni, autobusów, codziennie móc iść do innego parku, nie korzystać z samochodu, mieć wszystko pod ręką. I moich przyjaciół w odległości 10-15 minut Uberem. Chociaż używam Bolta.

3

To miasto stoi przyjezdnymi. Z całego świata. Z całej Europy. Z całej Wielkiej Brytanii. Londyńczycy “born and bred” to unikatowe stworzenia. Znałam ich trochę, ale niespecjalnie wielu na tle wszystkich poznanych ludzi. Nawet moim brytyjscy znajomi pochodzą zewsząd. Ipswich, Cirencester, Cambridge, i tak dalej, i tak dalej.
W pewien sposób przypomina mi to rodzinny Gdańsk, w którym zawierucha historii, czy to w pozytywny czy negatywny sposób, przywiała mnóstwo ludzi, których rodowody wywodziły się zupełnie skąd indziej. Hanza, handel, wojny, przesiedlenia…Historia sukcesu i upadków. Skrajne emocje wytwarzają pewien specyficzny sposób bycia.
Historia Londynu jest oczywiście inna niż Gdańska, ma inny smak i charakter, ale tak samo dużo w niej składników i przypraw.

4

Co jakiś czas ktoś pyta czy Londyn to dobre miejsce dla dziecka, czy chcę tu wychowywać dzieci i tak dalej.
Dobre miejsce dla dziecka jest tam, gdzie rodzic je kocha, zajmuje się nim i o nie dba. Sama jestem dzieckiem wychowanym w blokach w Gdańsku. Moi bliscy, znajomi, przyjaciele z dzieciństwa i nastoletniej młodości byli głównie dziećmi wychowanymi w bloku. Żyją, mają się dobrze, w większości są świetnymi osobami. Do dobrego życia nie potrzeba koniecznie domu z ogrodem. Przynajmniej mnie nie. Mnie potrzeba bliskości ludzi, kultury, rozrywki, dobrego jedzenia, odpoczynku. Tego wszystkiego mam w Londynie po uszy.
Rozumiem, że są osoby potrzebujące do szczęścia przestrzeni, ciszy, natury. Ja chcę być w czterdzieści minut od wyjścia z domu w światowej sławy muzeum. Chcę mieć wybór kawiarni pięć minut od mojego progu i przedszkole trzy minuty spaceru na piechotę. Moje priorytety nie są lepsze od priorytetów osób, które “nie potrzebują do szczęścia kawiarni, barów i teatrów”. Ale nie są też ani trochę gorsze.
Nie, moje dzieci nie mają ogrodu i własnej bawialni, nie mają wielkiego pokoju. Ale mają codziennie wyjście na inny plac zabaw lub do innego parku, wspólne wyjścia do kina, do muzeum, do biblioteki. Dla mnie brzmi jak bardzo przyzwoite dzieciństwo.
W małej miejscowości ja miałam depresję i cierpiałam na samotność, z pewnością to gorsze perspektywy na fajną matkę.

5

Wiem, że są osoby, które żyją inaczej, natomiast moje doświadczenie życia z ostatnich dziewięciu lat pokazuje, że Londyn to miasto złożone z małych wiosek. Jak ktoś pisze mi, że mogę jechać kupić lubiany przeze mnie polski serek na Ealing, to ja się pukam w czoło, bo ostatni raz byłam na Ealing cztery lub pięć lat temu. I nie planuję wracać. Nie żebym miała coś specjalnie przeciwko, ale…po co miałabym to robić? Dojazd tam zajmuje milion lat, w tym samym czasie jestem w stanie dojechać nad morze. Albo do Cambridge.
Są miejsca kultowe, do których z chęcią ruszam cztery litery. Jak Muzeum Historii Naturalnej. Są nowe miejsca, które odkrywam dla siebie, niezależnie czy są atrakcjami czy po prostu mają miły klimat. Ale w Notting Hill nie byłam…No, pewnie tak samo, z jakieś cztery lata.
Wiem, że niektórych oburza podział na strony rzeki. Ba, niektórzy uważają, że to wymysł, że nie wolno tak pisać, bla bla bla. A kiedy moja przyjaciółka wyprowadziła się na południe, widziałam ją…kilka razy przez cały czas, który tam spędziła. I to nie ja nie kupuję mieszkań w Shardzie, bo nie jest cool…

6

Kiedy wyjeżdżam z Londynu w inne zakątki Wielkiej Brytanii, pieczołowicie szykuję swoją garderobę. Wiecie, lubię mieć ładne zdjęcia i chcę wyglądać ładnie na tle klifów/wzgórz/plaż/łąk/lasów. Dobieram zestawy do nastroju lokalizacji, do jej kolorystyki.
A potem wyglądam tak:

Bo na tle klifów, wzgórz, plaż, łąk i lasów, większość osób nosi sportowe kurtki i buty, ewentualnie ciuchy trekingowe. Po czym wchodzę ja, cała na biało, w wełnianych swetrach, wielkich szalach, powiewających na wietrze sukniach. Powiedzmy, że świat zewnętrzny to nie jest Shoreditch, Granary Square, Dalston czy Soho.
Nie, nie śmieję się z tych ludzi. Śmieję się z siebie i ze świata, w którym styl i wizerunek jest wysokim priorytetem.
Inna sprawa, że czasami wystarczy skręcić z jednej ulicy w drugą, żeby z chodnika pełnego odstawionych niczym na wybiegu ludzi znaleźć się w zupełnie codziennym świecie. Na codziennym chodniku. Kiedy weszłam do Muzeum Historii Naturalnej po 10 rano, ludzie wyglądali po prostu jak styrani życiem rodzice. Ja razem z nimi. Ludzie modni wchodzili, kiedy ja wychodziłam. Około 13.

7

Przez dobre kilka lat kariery zawodowej jeździłam regularnie w delegacje. Najczęściej jednodniowe, bez zostawania na noc, chociaż nie tylko. Tydzień bez delegacji był bardziej wyjątkiem niż ten z delegacją.
W tym czasie zwiedziłam dokładnie londyńskie dworce kolejowe i mam swoje mocne preferencje w tym temacie. Są dworce, które uwielbiam, jeden tak bardzo, że ma specjalne miejsce w mojej powieści. Są dworce, których nienawidzę i na samą myśl o odwiedzeniu ich dostaję focha.
Wciąż mam nadzieję zrobić na ten temat serię filmików czy videoblogów albo chociaż stories.
Mam podobne doświadczenia z londyńskimi hotelami. Ponieważ wiele razy odbywałam spotkania we foyer, a później pracowałam w piśmie turystycznym, byłam w wielu miejscach, w których inaczej bym się nigdy nie znalazła. Hotele nie mają jednak w moim miejscu serca jak dworce. Dworce to temat, który mnie pasjonuje i kręci. Londyńskie najbardziej, ale mam swoje do powiedzenia na temat różnych stacji w całej Wielkiej Brytanii.
Może to moja nisza? Ha ha.

8

Bardzo mnie denerwuje, że widziałam już na ulicy Toma Hiddlestone’a, Bena Wishawa, Marka Gatissa, Matta Smitha, regularnie wpadam na Indirę Varmę.
We foyer teatru widziałam Dereka Jacobi, na scenie…Rety, kogo to ja nie widziałam na scenie. Glenn Close, Jude’a Law, Orlando Blooma, Kita Harringtona, Jamesa Nortona, Eddiego Redmayne’a, Andrew Scotta, Aidana Turnera, Iana MacDiarmida, Jessicę Findlay-Brown, i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Na pewno zapomniałam z pięć dużych nazwisk.
Wpadłam nawet kiedyś na Borisa Johnsona, kiedy obrabiałam mu tyłek w rozmowie. Wpadłam na Jamesa Camerona z obstawą pod moim biurem.
Byłam, do cholery jasnej, na planie Sharknado. Pracowałam na nim jako statystka.
A jednej, jedynej z gwiazd, której jestem szczerą fanką i o spotkaniu której marzę, która mieszkała w promieniu kilometra ode mnie i chodziła na zakupy do tego samego Tesco, nie spotkałam. Nigdy, przenigdy nie wpadłam na Keirę Knightley.

Jeśli to nie jest klątwa, to nie wiem co nią jest.

To zresztą ciekawe, bo artyści też mają swoje sektory, w których lubią się gromadzić stadami. Północny Londyn jest domem dla wielu. Co nieco wspiera moją tezę o Londynie złożonym z małych wiosek…

9

Wracając do cytatu otwierającego ten tekst, dalsza część utworu ze „Sweeney Todda” brzmi następująco:

There’s a hole in the world like a great black pit
And the vermin of the world inhabit it
And it’s morals aren’t worth what a pig can spit
And it goes by the name of London
At the top of the hole sit a privileged few
Making mock of the vermin in the lower zoo
Turning beauty to filth and greed
I too have sailed the world and seen it’s wonders
For the cruelty of men is as wondrous as Peru
But there’s no place like London

(Nie będę się bawić w rymy, tłumaczenie to mniej więcej:
Jest w świecie wielka czarna dziura, zamieszkiwana przez robactwo, jej moralność nie jest warta świńskich plwocin, a nazywa się Londyn; Na szczycie dziury siedzi kilkoro uprzywilejowanych, nabijając się ze szkodników z niższej menażerii, zmieniając piękno w brud i chciwość;
Ja też przepłynąłem świat i widziałem jego dziwy, bo ludzkie okrucieństwo zadziwia niczym Peru, ale nie ma drugiego takiego miejsca jak Londyn).

I cóż. Właściwie zgadzam się w dużym stopniu z tym opisem. Londyn na pewno posiada ten aspekt. Jest bardziej niż mniej odczuwalny.
Posiada swoje absolutnie magiczne aspekty, posiada mnóstwo piękna, daje perspektywy, może zachwycać i dawać wolność. Ale ma w sobie potężną ilość mroku i brud, i chciwość i obrzydliwość.
Ale to chyba jak każde wielkie miasto.
A może po prostu jak każde miasto?
A może po prostu jak każde skupisko ludzkie, w którym jest więcej niż kilka osób?

10

Mieszkając w Londynie, cierpię na pewne rozdwojenie jaźni. W głębi serca, ta moja część, która jest obywatelką Wielkiej Brytanii, czuje się Szkotką. Kocham Szkocję, uważam, że Szkocja to najlepsze miejsce na świecie, kraina dobra, miłości i sprawiedliwości, kraina mlekiem i miodem płynąca. Nawet jeśli często płynie heroiną i Buckfastem.
ALE…
Nie chciałabym już mieszkać w Szkocji. To jest moja osobista Arkadia i miejsce wyidealizowane w marzeniach.
Kiedy w prasie (mniej lub bardziej tabloidowej) czytam o konfliktach między stolicą i resztą kraju, zwłaszcza północną Anglią (na przykład stosunkowo niedawno w kontekście pandemii i wypłat dla zawieszonych pracowników), to jednak moja pierwsza, automatyczna reakcja to…”ONI nie rozumiejo NAS, nie wiedzo JAK TO JEST”. Istna “Duma i Uprzedzenie”, żywcem wyjęta z “Północy i Południa”. Oczywiście, kiedy człowiek włącza w sobie pokłady empatii, wrażliwości i w ogóle różne ludzkie cechy, to rozumie różne punkty widzenia. Ale automatyczna reakcja to automatyczna reakcja.

Tych myśli jest zdecydowanie więcej. Ale tyle na początek. Ja tu jeszcze wrócę…Chociaż, właściwie, nigdzie się nie wybieram.

Cudne zdjęcia zrobiła Paulina Tran. Specjalnie wybrałam miejsca, które nie są wyjęte z przewodnika, ale które sama bardzo lubię.

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top