Processed with VSCO with f2 preset
Picture of Riennahera

Riennahera

Dziesięć myśli na dziesiąte urodziny bloga

Wczoraj minęło dziesięć lat odkąd założyłam bloga. Tego konkretnego.  Wcześniej prowadziłam inny na nieistniejącym już blog.pl. Była to jednak inna epoka i inny stan umysłu, w porównaniu z dniem dzisiejszym niemalże konspiracja. Niemniej, mając już za sobą lata blogowania, po jakimś czasie obserwowania szafiarek, stwierdziłam, że przecież też tak mogę i z pozycji łóżka w moim pokoju w  mieszkaniu wynajmowanym w Glasgow przy Dudley Drive, założyłam riennahera.blogspot.com. Chociaż może była to pozycja wielkiego stołu robiącego za biurko? 

 

Wszystko było jakie było. Zdjęcia, jakie wtedy umiałam robić, ubrania, na jakie było mnie stać, wpisy czasem, jak miałam chwilę. Statystyki? Kto wtedy umiał w statystyki!

 

W tym roku kilka innych blogów, które czytałam od początku, również obchodziło swoje dziesięciolecie. Na przykład Joanna Glogaza i Charlize Mystery. Dziewczyny odniosły duży sukces i utrzymują się ze swojej działalności i widać dokładnie jaka przepaść dzieli ich dawne blogi od formy obecnej. Trochę było mi z tego powodu przykro. O ile w moim życiu zmieniło się przez dziesięć lat równie dużo, to blogowo zmieniło się zaskakująco niedużo. Z biednej studentki, która liczyła czy dzisiaj będzie mrożona pizza czy coś lepszego albo wiedziała na ile piw idzie, bo na więcej nie miała pieniędzy, jestem osobą z jakąś karierą, z własnym mieszkaniem, która nie musi marzyć o tej czy tamtej sukience, książce, czy czymkolwiek tylko je sobie kupuje. Z nieśmiałej dziewczyny z kompleksami, z mnóstwem lęków i frustracji, bardzo przejętą co o niej myślą inni, jestem osobą mniej więcej zadowoloną z siebie, świadomą swoich wad i zalet i radzącą sobie z wyzwaniami. Nie jestem jakaś super i wiem, że nie muszę, wystarczy mi bycie sobą. Zatem wielka ewolucja. 

I tylko ten blog…wciąż z kanapy, wieczorami, w sumie nie wiadomo po co i dla kogo.

(Tak, mam w życiu większe problemy, ale dzisiaj chcę o tym, a nie o nich)

Dlaczego wciąż piszę? Bo się przyzwyczaiłam. Bo lubię. Bo czuję się częścią ważnej dla mnie społeczności. Bo fajnie, kiedy ktoś czyta. Bo jednak posiadanie bloga jest miłe. Dlatego chcę go dalej mieć. Chociaż dość cynicznie podchodzę do jego wartości i zasadności istnienia. 

Dzisiaj trochę o tym. 

Blog to najlepsze co człowiek może robić mieszkając w innym kraju. Niemal wszyscy moi znajomi w Londynie wzięli się z bloga, jako Czytelnicy lub krewni i znajomi blogerów. Dla mnie to najlepszy sposób na nowe znajomości. Zresztą, w Polsce też. Niektóre z najfajniejszych osób, które znam, ba, może nawet większość, związana jest z blogosferą. 

Kilku brytyjskich znajomych też wzięło się z tego, że potrzebowałam fotografa i szukałam go w swoim otoczeniu. Z kilkoma osobami z otoczenia zbliżyłam się, bo robili zdjęcia, a nie mieli nikogo do pozowania. Taki mały, głupi blog to świetne narzędzie dla introwertyka i emigranta. W tym celu polecam. 

 

 

To może nieco przykre, ale w ciężkich życiowych chwilach największym wsparciem były osoby, które albo poznałam dzięki internetowi, albo znam z blogosfery i rozmawiam na fejsbóku, a widzę raz na rok. Nie te, które znam “od zawsze” z reala. Dlatego nigdy nie kupuję bajek o tym, jakie to okropne, że chodzimy z nosami w smartfonach. Dzięki temu smartfonowi dyskutuję z kimś, kto jest ponad tysiąc kilometrów ode mnie o socjalizmie, moralności albo którą kieckę kupić, umawiam się na następny dzień z koleżanką, czytam o historii mojego ulubionego szkockiego pałacu albo znajduję drogę do domu. A czasem na spotkaniu z Czytelnikami ktoś wyznaje, że pomogłam mu pójść na terapię. To jest dobra rzeczywistość. 

 

 

Nie każdy musi być taki sam. Nie każdy nawet powinien. Mam wrażenie, że w blogowym świecie z jednej strony podkreślamy potrzebę bycia jakimś, unikalnym i autentycznym, ale jednocześnie ta autentyczność jest trochę szablonowa. Dominująca narracja na spotkaniach branżowych to, że wszyscy musimy dążyć do tego samego – utrzymywania się z bloga i powiązanych z nich biznesów, czy to działań reklamowych, czy to promowanych na blogu produktów, poradników, e-booków, szkoleń. 

Szanuję bardzo pracę innych blogerów, niemniej jednak sprzedaż własnych produktów to jest jedna z rzeczy, które są dla mnie synonimem osobistego piekła. Bardzo nie chciałabym tego robić.

Jest coś paradoksalnego w tym, że zawodowo zajmuję się sprzedażą, ale na myśl o robieniu tego dla siebie jest mi gorzej. 

Z jednej strony właśnie od porównania się z takim blogowaniem zaczęłam wpis, ale mam świadomość, że to wszystko jest moim wyborem i wynikiem mojego podejścia i mojej osobowości. W tym tekście nic zresztą nie ma być atakiem, a wszystko rozważaniem. 

 

 

Nie jestem taką znowu wielką idealistką, jak zakładają niektórzy. Wiem, że przynajmniej kilka osób myśli, że odrzucam wszystkie oferty reklamowe z powodu własnych wartości. Jest to półprawda. Nie mam wielkiej ilości cudownych ofert. Ani w ogóle ofert. Owszem, regularnie jakaś się zdarza, ale najczęściej mi nie odpowiada (sklepy, w których sama  bym nie kupowała, często z Chin) albo oferta jest tak mało interesująca, że nawet nie chce mi się o niej myśleć (np. wszelkie afiliacje). Bardzo rzadko współpracuję za barter i tylko w przypadku produktów, które chciałam kupić (np. zegarki Wellington) lub których markę szanuję (np. Zalando czy…no, wkrótce pokażę). 

Praca niezwiązana z blogiem pomaga w rzekomym idealizmie, bo jeśli mam już coś robić po godzinach, to albo dla kupy kasy albo dla super fajnego klienta. 

 

Jak można wyczytać z poprzednich punktów między wierszami, nie wiem co dalej z blogiem. Nie wiem, po co go piszę, poza tym, że wydaje mi się to lepszą opcją niż spędzanie czasu wyłącznie na konsumowaniu treści tworzonych przez innych. Nie wiem nawet co dalej z życiem. Być może jest to mniejsza tragedia niż myślę. Mam co jeść, gdzie mieszkać i z kimś spać, za chwilę się rozmnożę. Mam trochę kapitalnych kiecek i jakiś tam zestaw umiejętności. Coś kiedyś pewnie ze mnie będzie, chociaż nie wiem co i kiedy. 

 

Uwielbiam to, że mogę zobaczyć jak wyglądałam dziesięć lat temu. Świetnie mieć wgląd w swoją dużo młodszą wersję, jej świat, jej spojrzenie na rzeczywistość. Nie ukrywajmy, to też dobry sposób na wymyślenie, co na siebie włożyć. Mam setki zdjęć, wiem w czym mi ładnie, a co się nie sprawdziło. Czasem wystarczy po prostu wygooglować nazwę swojego bloga. Plus ten moment, kiedy googlujesz siebie, żeby pokazać komuś jakieś konkretne zdjęcie – dziewczyny z pracy miały otwarte szeroko buzie 😉

 

 

Największe powodzenie mają wpisy o CZYMŚ, o problemach, przełomowych wydarzeniach w życiu, poradnikowe. Dokładnie takie, które sprzedawałyby blog tematyczny. Najbardziej jednak lubię pisać teksty-refleksje, które powstają pod silnym impulsem. Tak, wiem, nie będę nigdy komercyjną blogerką dającą innym konkretną wartość. Ech. 

 

 

Część cech, które w sobie najbardziej lubię, wzięło się z interakcji z blogowym środowiskiem. Część rozwinęłam w pracy. Zarówno blog jak i praca stworzyły to kim jestem. Co jest ważne, bo w porównaniu do osoby, która zakładała riennaherę, jestem o wiele bardziej świadoma siebie, ogarnięta życiowo i emocjonalnie, mądrzejsza i szczęśliwsza. Blogowanie jest zatem ważną częścią mojego życia, ale nie wiem czy w ogóle chciałabym, żeby o była moja jedyna kariera. Bo dotychczasowe etaty i ludzie, których tam poznałam, były dla mojego człowieczeństwa równie ważne. 

 

 

To wszystko w gruncie rzeczy to jedynie rozważanie „Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?”. Oczywiście nie ma na to zadowalającej odpowiedzi. 

 

 

Czy będę tu za kolejne dziesięć lat? Zakładając, że za 10 lat wciąż będziemy istnieć, będzie internet i będą blogi? Nie wiem. Nie wiem czy będę chciała. Zobaczymy. Póki co, jeszcze dyszę. Całkiem mocno 🙂 

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top