Processed with VSCO with f2 preset
Picture of Riennahera

Riennahera

Miesięcznik Pogardy 2/2021

Luty to jak wiadomo najgorszy miesiąc roku (jeśli nie wierzysz mnie, to może chociaż Borysowi Pasternakowi?), ale przeżyliśmy go. Gratulacje! 

Po latach lockdownu muszę patrzeć na instagram i w notatnik, żeby wiedzieć co się działo w danym miesiącu i czym różnił się od poprzedniego. Z tego względu mam mało współczucia dla sytuacji pandemicznej w Polsce, zwłaszcza jak oglądam towarzyskie spotkania, wizyty u fryzjerów i kosmetyczek i weekendy ze znajomymi w moich social mediach. W dalszym ciągu mogę zobaczyć osoby w liczbie 1 i nikogo w domu. Żeby przejechać się po mieście, rezerwuję prywatne badania…Można mnie nie lubić, ale tak czuję. There, I said it. 

Z innych newsów – skończyłam książkę, tom pierwszy. Wybudowałam pomnik ze spiżu. No, powiedzmy. Jak już znajdę wydawcę i ktokolwiek poza koleżankami ją przeczyta. Jak mój mąż w końcu ją przeczyta…

Zaczęłam też pracę nad wstępną redakcją i poprawkami. O ile poprawki idą jakoś, o tyle byłby ze mnie okropny korektor. Literówki widzę, błędy widzę, powtórzeń i lepszych konstrukcji zdań – zupełnie nie widzę. Mogłabym czytać rozdział pięć razy i wciąż zmieniałabym co innego. I dalej nie widziała powtórzeń 😉 

Jeśli czyta to jakiś wydawca, to…KOLEŻANKA SPRAWDZIŁA MI POWTÓRZENIA I POLECAM SIĘ. 

W błyskawicznym tempie siadła mi natomiast sprawność, III trymestr wjechał na pełnej. Wyjście na spacer jest dla mnie wyzwaniem. Niestety ja nie z tych, co to uprawiają w ciąży jogę czy w ogóle cokolwiek. Ja próbuję wstać z kanapy, nie zawsze z sukcesem. 

Chwilowo zakończyłam natomiast terapię, bo chwilowo czuję się dobrze i od wielu miesięcy nie chcę przestać istnieć, a nawet chcę istnieć, więc ogólnie na plus. Chociaż mój mąż twierdzi, że nie ma dnia, żebym nie mówiła jak źle się czuję. Ale on nie był w ciąży. Więc niech się gryzie. 

W kwestii stylu…póki co wpisy ubraniowe poszły w niepamięć, bo ciąża mi nie służy i nie mam ochoty na sesje, ale zakupiłam od Chmur Tildy szykowny wełniany kapturek i jest to szał sezonu. Kocham go. Chociaż wyglądam jak Muminek w Kosmosie.

Blogowo

Nieźle, jestem zadowolona. 

Tematycznie było stosunkowo lekko. Zaczęło się od rozważań nad płaszczami, aby pogrążyć się w konsumpcji i marzeniach w wpisie o tym co chcę na urodziny. Są już za dwa tygodnie i jestem totalnie niepodekscytowana. Nie mogę nawet iść na kawę z więcej niż jedną osobą. Równie dobrze mogę je przespać. Było też o teście Life in the UK, który jest niezbędny do aplikacji o obywatelstwo. 

Dalej – w Walentynki pisałam o miłości nieodwzajemnionej i radziłam, żeby w takim przypadku uważać na siebie i szanować się. Pisałam o tym, że nie interesuje mnie jeśli ktoś odlajkowuje mnie bo ma nierównościowe poglądy i w końcu o bobaskach. Chociaż bardziej niż o samych bobaskach, to o tym, że jako matki jesteśmy wystarczające, negatywne treści są nam niepotrzebne. 

Łącznie siedem tekstów. Moje minimum to osiem, ale…no, był luty. A i tak wchodziliście i było nas tu 20,000 z groszami. Dziękuję. Jedziemy dalej. 

Z sukcesów influencerskich, polecany przeze mnie numer Miesięcznika Znak wyprzedał się. Takie akcje to ja lubię. I Miesięcznik też. 

Książki

Machiavelli – On Conspiracies: Nie jest to pozycja równie wybitna co “Książę”, czytało mi się ją długo i stosunkowo ciężko, a bez szczegółowej wiedzy o starożytnych bitwach i dowódcach, z pewnością nie zrozumiałam wielu z wniosków dla Machiavelliego oczywistych. Nie jest też głównie o spiskach, po początkowych rozdziałach więcej uwagi poświęca wojnom. 

Niemniej, wciąż wartościowe, pragmatyczne i warto sięgnąć. 

Albert Camus, Pierwszy Człowiek: To ostatnia, niedokończona książka Camus z mocnymi wątkami autobiograficznymi. To chyba najdziwniejsza książka, jaką czytałam, bo to nie do końca w ogóle książka. Po kilkuset stronach wstępu, który jest nie do końca wiadomo o czym, właściwie jest przedstawieniem tła, wspomnieniem, dostajemy tylko dalszy plan co autor zamierzał napisać i nie zdążył, ponieważ zginął w wypadku (rękopis miał wtedy przy sobie). I ten dalszy plan jest ciekawy, ważny, ma spory potencjał, intryguje. Mamy zatem zapis procesu twórczego, widzimy błędy, widzimy ile powinno pójść do skreślenia, bo potencjalnie nie ma znaczenia dla dalszej fabuły, a jako kilkaset stron wstępu za bardzo się ciągnie. Ciekawe. 

Filmy i seriale

The Dig: Wykopaliska anglosaskiego skarbu z Sutton Hoo, który można do dzisiaj oglądać w British Museum. A w tle zbliżająca się wojna. Wiecie, to taki film, że nie wiem specjalnie co tu analizować. Zwierz napisała pewnie o nim mądrzej. Nie wiem o czym do końca chce być, nie wiem czemu kobietę po pięćdziesiątce gra kobieta po trzydziestce, nie wiem czemu musi być romans. Skarb wydaje mi się interesujący sam w sobie, ale może się nie znam, może za bardzo jestem historykiem. 

Wanda Vision: Zabawna w sumie sprawa, ponieważ ja nie oglądam w ogóle filmów o superbohaterach. Nie jakoś ideologicznie, nie potępiam ich istnienia, ale nudzą mnie, uniwersum w ogóle mnie nie interesuje, nie mam do tych postaci żadnego stosunku. Dosłownie żadnego. Nie chcę inwestować czasu w coś co mnie w zasadzie nie obchodzi i składa się z miliona filmów. Wanda Vision skusiło mnie konwencją sitcomu i…krótkimi odcinkami. No i oglądam to sobie bez jakiegoś bólu, braki wiedzy uzupełniając wikipedią. To zabawne, bo…da się. Jako, że stosunek do Avengersów mam żaden, traktuję serial jako po prostu lekki serial bez bólu i rozczarowań fanki uniwersum.

Bonding: Wciągnęłam dwa sezony w dwa dni. To opowieść o parze przyjaciół, którzy pracują w sex przemyśle jako dominatorzy. A bardziej jeszcze opowieść o relacjach, związkach i byciu sobą. Odcinki są króciutkie i wchodzą jak masło, dla mnie był to bardzo comfort watch. 

Amerykańscy Bogowie sezon 2 i 3: Ten serial stanowi dla mnie zagwozdkę. Sezon drugi rzekomo miał być najgorszym i najmniej zgodnym z wizją Gaimana, ale po zobaczeniu drugiego i trzeciego…wolę drugi. Jest ciekawszy. 

To nie jest żadna wybitna produkcja, ale kupuję estetykę. I wiem dlaczego. Jest tu więcej plastycznej i okrutnej przemocy niż w większości tego, co oglądamy. Mnie nie szokuje, że ktoś na ekranie się naparza, strzela, leży na ziemi i traci przytomność od pięści w brzuch. Szokuje mnie krew, okrucieństwo, rozkład, intymność i fizyczność przemocy. To nie tak, że Amerykańscy Bogowie są jakimś bardzo brutalnym serialem, ale jak już są, to są dobrze, pierwotnie brutalni. Oglądam nie bez przyjemności. No i Emily Browning, której do tej pory nie lubiłam, stworzyła ciekawą postać, która jest do bólu cool.

Firefly Lane: To jest niezbyt wybitny i niezbyt ambitny serial obyczajowy o przyjaźni dwóch kobiet od wieku nastoletniego do czasów niemal obecnych. Łzawe, tkliwe, ale wciąga jak zepsuta ubikacja. W sumie nie wiem czy mi się podoba, uważam, że jest trochę poniżej poziomu produkcji, jakie powinnam oglądać, ale cóż robić. No oglądam i tak. Plus za świetne ciuchy i muzykę we wspomnieniach z lat 60-70 (matka-hipiska to wizualnie moja ulubiona postać, jest zachwycająca), dużo mniejszy za lata 80.

I care a lot: Rosamund Pike w opowieści o bezwzględnej kuratorce, wsadzającej starsze osoby do domów opieki i przejmującej ich majątki. Rosamund Pike oglądam we wszystkim jak leci, ponieważ uważam ją za zjawisko od czasów “Dumy i Uprzedzenia”. Nie jest to arcydzieło sztuki filmowej, it is what it is, thriller z elementami czarnej komedii, ale jest ciekawy. Głównie dlatego, że wszystkie postaci są złe. Nawet jak są miłe i sympatyczne, to są złe. A takie zabiegi to ja lubię.

Bohemian Rhapsody: Ładny film z ładnymi kostiumami. Czy czuję, że po obejrzeniu go rozumiem Freddiego jakkolwiek lepiej niż przed? Nie. Czy wiedziałąbym więcej czytając wikipedię? Tak. Ot, taki ładny film do obejrzenia i zapomnienia. Nie mam nawet za dużo do napisania. No po prostu sobie jest.

Solaris: Lem słabo tłumaczy się na anglosferę. W ogóle Lem dość słabo tłumaczy się filmowo, bo znakomita większość jego geniuszu tkwi w opisach, przemyśleniach, tle. Ta wersja Solaris jest dla mnie trochę jak opracowanie lektury dla uczniów, którzy nie zdążyli jej przeczytać. Z grubsza zrozumieją, o co chodzi, ale nie jest to specjalnie interesujące, najciekawsze sceny i motywy są pominięte i w ogóle nie czuć klimatu. „Solaris” Tarkowskiego jest decydowanie ciekawsze, bo i Tarkowski wielkim reżyserem był, ale i tak lepiej po prostu przeczytać książkę.  Cieszę się, że film ominął mnie kiedy wyszedł w 2002 roku, bo mógłby mnie do Lema zniechęcić.

To by było w tym miesiącu na tyle. Lockdown ma szansę na jakieś większe zmiany dopiero w połowie kwietnia, więc w marcu nie spodziewałabym się jakichś cudów 😉 Lecz cóż, wciąż oglądam filmy i czytam książki…Do napisania!

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top